Z doświadczenia z rozmów z wieloma osobami wiem, że najtrudniej laikom zaakceptować fakt, że choć do skazania sąd musi mieć 100% pewności, to do uniewinnienia może dojść czasem, nawet, gdy 90% procent okoliczności przemawia na niekorzyść oskarżonego. Taka jest istota procesu karnego w naszym kręgu kulturowym. Jeśli w żaden sposób nie da się wyjaśnić wątpliwości, to sąd ma obowiązek rozstrzygnąć je na korzyść oskarżonego w myśl zasady: in dubio pro reo. Tyle abstrakcji zasad, a teraz szczypta praktyki:
Sądziłem kiedyś bardzo specyficzną sprawę. Pokrzywdzony (cudzoziemiec) jechał jednym pociągiem, którym podróżowała również duża grupa kibiców pewnego klubu piłkarskiego, znanego w całej Europie, choć niekoniecznie z wyników sportowych. Ponad wszelką wątpliwość pokrzywdzony przez kilku z tych kibiców został pobity. I choć początkowo policja działała energicznie (na najbliższej stacji wysadzono i zatrzymano wskazanych przez pokrzywdzonego domniemanych sprawców), to późniejsze błędy uniemożliwiły doprowadzenie do wyroku skazującego. Do formalnych okazań domniemanych sprawców w sposób wymagany przez prawo (okazywany stojący wśród 3 innych osób) doszło dopiero po 2 czy 3 tygodniach. I choć pokrzywdzony rozpoznał 4 z 6 pierwotnie zatrzymanych, to na rozprawie okazało się, że owe policyjne okazania urągały jakimkolwiek zasadom. Dość powiedzieć, że jednego z zatrzymanych mierzącego ponad 190 cm wzrostu, okazywano wśród trzech przybranych, z których najwyższy był 18 cm niższy. Wolne żarty. To jawna sugestia. Pozostałe okazania były niewiele lepsze. Jeśli dodać do tego, że w żaden sposób nie dało się doręczyć wezwania na rozprawę dla pokrzywdzonego, to sąd musiał wydać wyrok uniewinniający. I to pomimo mocnych poszlak wskazujących, że oskarżeni mogli mieć coś wspólnego z tym pobiciem.
Tak też czasem bywa.