Słuchałem niedawno na publicznym spotkaniu sędziów i osób spoza środowiska ciekawej opowieści kolegi-sędziego orzekajacego na co dzień w sprawach cywilnych o tym po co nam sądy. Zapamiętałem ciekawe stwierdzenie że odkąd istniała jakakolwiek organizacja społeczeństwa (choćby w jaskini) tam musiał być jakikolwiek wymiar sprawiedliwości, bo powstawały spory między ludźmi i musiały być one rozstrzygane.
Jeśli się zastanowić tak głębiej, to udział w postępowaniu sądowym czy to w charakterze strony czy to świadka jest z samej swej natury niekomfortowy i stresujący. Przede wszystkim chyba każdemu z nas sprawia dyskomfort świadomość, że jakaś ważna dla nas sprawa zalezy od innych. Świadomość, że choć mam swoje racje, to to czy wygram zależy od sądu, jest frustrująca. Komfortu nie zapewnia również rygoryzm formalny, konieczność przestrzegania terminów i brak możliwości takiego zwykłego porozmawiania z sądem. Stawałem kiedyś jako świadek przed sądem dyscyplinarnym izby adwokackiej i choć sąd ów odnosił się do mnie jako świadka z dużą kurtuazją, było to stresujące (acz ciekawe) doświadczenie. Frustrujące bywa dla mnie śledzenie własnego procesu, gdzie pan oskarżony (już prawomocnie skazany za oszustwa) był łaskaw pozwać mnie rzekomo za jego dyskryminowanie na sali rozpraw.
Z pewnością dużo zależy od samych sędziów. (ale nie wszystko) Bo choć tych niedogodności nie da się wyeliminować całkowicie, to można sam proces, choćby karny prowadzić na tyle komfortowo dla innych na ile jest to możliwe.
Po pierwsze wzywając świadków można starać się przynajmniej szanować ich czas (ale, nigdy nie da się w pełni trafnie oszacować czasu na przesłuchanie świadka, raz sąd da sobie za mało czasu, raz za dużo), dostrzegać kwestię warunków komunikacyjnych (wzywanie na godzinę 9 świadka, który musi jechać z głębi kraju kilka godzin nie jest elegenckie) i nie wzywać (chyba że jest to naprawdę konieczne) 5 świadków na jedna godzinę,
Po drugie dbająć o spokojną atmosferę na sali (ale to naprawdę nie zależy to tylko od sędziego)
Po trzecie pamiętając, że podczas długich całodziennych rozpraw ludzie potrzebują przerwy, tak po prostu.
Po czwarte będąc życzliwym tak gdzie można (jeśli mam normalnych pełmocników, nie mam nic przeciw uzgadnianiu w oparciu o swoje kalendarze terminów, tak by nie było kolizji), nawet uzasadniony wniosek oskarżonego (bo np. zaplanowany był już urlop) może być uwzględniony, bez straty ani dla sprawności postępowania ani dla autorytetu wymiaru sprawiedliwości
Ale…
Proces sądowy w sprawach karnych dość często nie wygląda jak w programie Sędzia Anna Maria Wesłowska. Sędziowie z konieczności muszą się spieszyc, bo wokanda przeładowana (w sądach rejonowych) i spraw w referacie wiele. I wreszcie są procesy wielosobowe, gdzie przy 8 czy 10 oskarżonych i obrońów trzeba trzymać jednak pewien rygor, tak żeby proces się nie rozszedł. I żeby kolokwialnie mówiać strony nie weszły sędziemu na głowę. Jeśli mam w sprawie jednego czy dwóch obrońców praktyka uzgadniania terminów, uwzględnienia kolizji mecenasów może być stosowana. Przy 10 obrońcach nie jest to możliwe. Tak czysto organizacyjnie.
Jakiś czas temu zakończyłem rozpoznawać bardzo trudną od strony prawnej i faktycznej sprawę gospodarczą. W toku postępowania sądowego przesłuchiwaliśmy na rozprawie calą grupę emerytowanych już urzędników NBP i MF. I ci ludzie (chyba wszyscy po 70, a wielu miało ponad 75 lat i więcej) przyszli jak jeden mąż do sądu, choć pewnie w tym wieku osoby te miały swoje problemy zdrowotne. Przyszli w poczuciu takiego zwykłego obywatelskiego obowiązku. Zrobiło to nas (sądziliśmy w składzie zawodowym, trzech sędziów) naprawdę duże wrażenie. Tym większe, że na codzień musimy się często zmagać ze świadkami lekko podchodzącymi do swoich obowiązków.