Pomysł powraca w różnych odsłonach od dłuższego czasu. Zwykli obywatele wybrani na poziomie lokalnym przez mieszkańców będą rozstrzygać ich proste, zwyczajne sprawy. Pozostawię na razie na boku kwestie konstytucyjne i ustrojowe, a skupię się na aspektach praktycznych. Uważam ten pomysł za zupełnie chybiony i nierealny w polskich warunkach. Dlaczego ?
Po pierwsze podane dla przykładu sprawy o miedzę czy sprawy kolizji drogowych nie są drobnymi ani prostymi sprawami. Kolizje drogowe, gdy nie ma ofiar sądzi się często trudniej niż wypadki drogowe. Wynika to z tego, że przy zwykłej stłuczce często nie ma „twardego” materiału dowodowego czyli szkicu policyjnego z obliczeniami odległości pojazdów i ich usytuowania czy protokołu oględzin miejsca zdarzenia. Nie zawsze będzie opinia biegłego. Nie da się często ustalić prędkości pojazdów. Jest słowo przeciw słowu. Za to poziom emocji stron jest wysoki, bo chodzi o to, kto będzie płacił za szkody.
Po drugie sprawy gruntowe, między innymi o rozgraniczenie gruntów są jednymi z trudniejszych. I nic tu nie idzie gładko ani szybko.
Pewnie sędziowie rejonowi byliby szczęśliwi gdyby uwolnić ich od ciężaru rozpoznawania takich spraw, ale czy obywatele by na tym skorzystali ? Wątpię.
I wreszcie sprawa najważniejsza. Jako społeczeństwo nie ufamy sobie nawzajem. Jesteśmy silnie spolaryzowani. I wyobraźmy sobie, że sędzią pokoju w podkarpackim jest znany ze swoich poglądów zwolennik PiS-u, a w Warszawie równie znany zwolennik PO. I Już widzę jaki autorytet miałyby takie wyroki.
To jest mit, że byłoby lepiej, szybciej i sprawiedliwiej.
Uczestniczyłem niedawno w konferencji na temat czynnika społecznego w orzekaniu. Sędzia z USA orzekająca w jednym z federalnych sądów apelacyjnych mówiła, że instytucja sądów pokoju jest w USA raczej w odwrocie.
Ale może nie mam do końca racji ? Może są proste sprawy nadające się do rozpoznawania przez takich sędziów ? Należność za jazdę bez biletu komunikacją publiczną, niewłaściwe parkowanie, zakłócanie ciszy nocnej. Może.