https://oko.press/rzecznik-dyscyplinarny-ziobry-wywiera-presje-na-sad-ws-giertycha/
Co do zasady unikam na tym blogu wypowiedzi odnoszących się do polityki w innym wymiarze aniżeli dotyczącym Wymiaru Sprawiedliwości, ale…. Jak by to oględnie ująć, dziś mamy takie czasy, że do służby dyplomatycznej, w tym na funkcje ambasadorów trafiają osoby mające często dość oryginalne i nieszablonowe podejście do swych dyplomatycznych zadań.
Czemu o tym piszę? Bo zastawiam się gdzie ci co teraz rządzą – tzn. polityczni mocodawcy rzecznika dyscyplinarnego i jego zastępców, skierują ich, gdy już będzie kończyć się ich pożałowania godna misja. Oczywiście nie życzę naszemu Państwu, aby ambasadorem RP został Przemysław W. Radzik. Ale coraz bardziej oczywiste staje się, że panowie Schab, Radzik i Lasota nie mogą pełnić dalej urzędu sędziego z tej prostej przyczyny, że misji bycia sędzia wymierzającym sprawiedliwość w imieniu Rzeczypospolitej, sprzeniewierzyli się. I jeśli przywracanie niezależności sądownictwa ma mieć jakikolwiek sens, to pierwszym i głównym obowiązkiem będzie rozliczenie działalności państwa nie-sędziów z izby dyscyplinarnej oraz rzecznika dyscyplinarnego i jego pomocników.
Do klasycznych w dzisiejszych czasach środków oddziaływania prokuratury na linię orzecznictwa sądowego (wszczynanie postępowań w spawie orzeczenia wydanego przez sędziego, wnioski o uchylenie immunitetu, stawianie zarzutów karnych za to że sędzia robi to co do sędziego należy) doszły ostatnio aktywne działania wspomagające rzeczników dyscyplinarnych.
Oczywiście można wierzyć w inną wersję. Jest to wersja bliska całkiem sporej części środowiska sędziowskiego (mam na myśli tych, co boją się szerzej otworzyć okno w swoim gabinecie, z obawy żeby prezesa nie zawiało). Przecież rzecznik ani zastępcy nie robią nic szczególnego, są legalnie powołani, wykonują swoje czynności. Na moje orzekanie w moim referacie nie ma to wpływu. Poza tym mam dużo pracy, mam dzieci, mam kredyt. Nie mam czasu śledzić co tam się dzieje. Mnie to nie dotyczy. Nie znam dokładnie sprawy, nie widziałem akt, nie wypowiadam się. Tak to wygląda właśnie. Cóż, przykre że wielu z nas niezależność, powściągliwość w opiniach (konieczna gdy rozstrzyga się sprawę) i niezawisłość jakoś tak łatwo miesza się z konformizmem, obojętnością, wygodnictwem i zwykłym brakiem minimum odwagi.
Tak więc, gdy ambasadorem Polski gdzieś w świecie zostanie Przemysław W. Radzik, to nie ma co się oburzać, bo czyż będzie można powiedzieć, że to osoba ze złą opinią? Przecież większość sędziów milczała, gdy zastępca Radzik żądał kopii akt sprawy, w której sąd śmiał mieć inne zdanie niż polityk Święczkowski.
Podobnie, gdy za 10 czy 15 lat prokuratorem nadal będzie pan Stanisławczyk, pan Ziomek czy pan Dąbrowski, a w SN zasiadać będą nadal panowie nie-sędziowie Niedzielak, Wytrykowski czy Sobutka, to będzie to także dlatego, że 19 listopada 2020 o godz. 8.30 Igora Tuleyę witało przed Sądem Okręgowym w Warszawie góra 40 sędziów. A poza tym, nic się w zasadzie nie stało. Ot, jeden taki (kolejny już) co się naraził władzy został zawieszony i dostanie zarzuty. Przecież przed sądem wszystko wyjaśni jak to tam było z tym posiedzeniem i jawnością. Poza tym mamy tyle pracy.
Trudno o dobrą puentę. W głównej siedzibie Sądu Okręgowego w Warszawie przy Al. Solidarności, gdzie mieści się łącznie 15 wydziałów (w tym wszystkie wydziały karne) plakaty z napisem: „Murem za Igorem” wisiały w piątek 27.11.2020 na drzwiach 6 (SZEŚCIU) gabinetów sędziowskich. Wiem, bo sprawdziłem osobiście.
Zawsze można mieć nadzieję, że to tylko drukarka nie działała i taśma klejąca się skończyła.
Człowiek możne zmienić swoją postawę, nawet późno.
Nie rozumiem Pana sędziego. Przecież wrócił PRL w czystej postaci tylko, że w otoczeniu gospodarki rynkowej. W PRL-u też tak było, jak towarzysz nie sprawdził się na linii zadań wytyczonych przez partię to trafiał do dyplomacji albo do związków sportowych albo do centrali handlu zagranicznego. Ja to pamiętam z doświadczenia życiowego.
PolubieniePolubienie
W sumie racja, ale smutne to.
PolubieniePolubienie
To były tzw. wykopki w górę.
Historia niestety lubi się powtarzać.
PolubieniePolubienie
Zamęczam ostatnio tego bloga, ale jest tak tylko dlatego, że to właśnie ten blog uświadomił mi, że niejaki Walendzik nie jest po prostu typowym gryzipiórkiem – szarym, nieszczególnie zdolnym, bez zdrowych lub chorych ambicji, przede wszystkim starającym się zapomnieć, że Państwo dało mu do ręki brzytwę przymusu państwowego, skoncentrowanym na tym, by zarobić, nie narazić się i dotrwać od emeryturki. A jeśli do tego ktoś go będzie lubił, to już będzie jego osobiste mistrzostwo świata. Gryzipiórkiem, który przypadkiem został uwikłany w sprawę stanowiącą „miękkie podbrzusze” pisowskiego PR-u i w związku z tym miota się niczym paniusia, która chciałaby, ale się boi. Tzn. chciałaby powiedzieć „nie”.
I nie chodzi już tylko o to, że ów Walendzik to prawdziwy celebryta (sztucznie wykreowany w mediach w określonym celu, znany zatem z tego, że jest znany). Jest mi lżej, bo widzę, że innym on się też nie podoba, choćby nawet (jeszcze?) z innych przyczyn niż osobiste.
Skoro już jednak tu jestem, a Autor myśli o przyszłości co niektórych, którym prędzej czy później trzeba będzie powiedzieć, że zrobili swoje i mogą odejść, a nawet zakłada lojalność i troskę po stronie eksploatujących oraz troskę o podopiecznych w wersji lux, wspominając o stanowiskach ambasadorskich – to ja proponuję Moskwę.
I nie dlatego, że ta ponoć nie wierzy łzom, ale z dużo bardziej typowych (dla polskiego sposobu postrzegania rzeczywistości) przyczyn. Jest tam po prostu wiele pamiątek minionej epoki, w tym mauzoleum Lenina.
Ostatnio zastanawia mnie gdzie Ziobro, Święczkowski, Kaczyński i inni podobni mieli wg stanu na 1989 r. nauczyć się życia i pracy w demokracji. Bo z demokracją jest tak, jak np. z relacjami damsko-męskimi – literatura, a nawet wymowne filmy nie wystarczą. To trzeba po prostu czuć, przeżywać, żyć tym. Nie wystarcza tu nawet bycie całymi latami „obywatelem” „gorszego sortu” w którymś z państw o dużo bardziej trwałych, niż dzisiejsza Polska, tradycjach demokratycznych. Jeśli natomiast dla takiego teoretyka, wyuczonego demokracji w czasach ZOMO, SB, cenzury i kolektywizacji środków produkcji w imię odrzucenia żywiołowości „władztwa woli” (tj. autonomii woli stron), pojawią się widoki na życie w demokracji, to powinien ją traktować z pietyzmem, czcią, ze świadomością własnych niedostatków i ryzyka popsucia czegoś, na czym nie miał szansy się dotąd realnie poznać.
Wszyscy dobrze pamiętają, że tzw. „Kaczory” nigdy na taki pietyzm nie miały ochoty, byli „głodni i niecierpliwi” przez to radykalni, dlatego przez lata marginalizowani przez polskie społeczeństwo, które – jak się po latach okazało – wybierając tę marginalizację wcale nie było w chrześcijańskim duchu wyważone i miłujące spokój, ale po prostu zrobione w karolka (tj. zmanipulowane). Przez wszystkich innych ma się rozumieć niż ścisłe kierownictwo Porozumienia Centrum (od Domów Towarowych „Centrum” na tzw. Ścianie Wschodniej?).
Czy jednak radykalizm jest cechą demokracji? Raczej ruchów rewolucyjnych, w tym bolszewizmu. W końcu rewolucyjny terror i nacjonalizacja czego się da (bolszewicki odpowiednik Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, sądów antymonopolowych i pozostałych rozwiązań ustawowych mających na celu ochronę konsumentów, pracowników i innych słabszych stron stosunków prawno-gospodarczych) miały poprzedzać powstanie społeczeństwa bezklasowego (utopii, w której zasiedzenie będzie już niepotrzebne).
Można więc powiedzieć, że tzw. „Kaczory” miały problem z demokracją już u zarania swej aktywności publicznej (pomijając może występy w bajkach dla dzieci). Nic w tym zresztą dziwnego. W swoim życiu nie mieli okazji jej zaufać, a z wypożyczonych w bibliotekach książek wynikało, że demokrację zawsze poprzedzał jakiś radykalizm – Cromwell w Wielkiej Brytanii, rewolucja we Francji, wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Nawet czechosłowacki socjalizm z ludzką twarzą poprzedziła w swoim czasie defenstracja praska. Radykalizm jest zatem nieunikniony. Najpierw trzeba kogoś ściąć, wyrzucić przez okno, a przynajmniej obtoczyć w pierzu, jeśli nie spalić na stosie. Demokracja osiągnięta w inny sposób będzie sprzeczna z kierunkiem rozwoju historycznego i nie pozwoli powielić na danym terenie tendencji rozwojowych występujących gdzieś indziej.
Pomija się jednak w ten sposób to, że Wielka Brytania, Francja, Stany Zjednoczone itd. nie przeszły do demokracji z „antydemokracji” w postaci realnego socjalizmu, czy też demokracji ludowej. Tym samym niedemokratyczna rzeczywistość, którą chciały ulepszać tzw. „Kaczory” nie miała cech np. kolonializmu brytyjskiego czy francuskiego absolutyzmu, nie mówiąc już o purytańskim przedwiośniu brytyjskiej demokracji, ale socjalizmu i to niekoniecznie z ludzką twarzą. Inaczej mówiąc, owo ulepszenie miało polegać na zastąpieniu tego co socjalistyczne tym co demokratyczne. Jeśli więc w toku zmian coś w Polsce nie było w pełni demokratyczne, nie stawało się przez to feudalne, kolonialne, purytańskie, czy dajmy na to Hogwardzkie, ale pozostawało niezmienione, tj. socjalistyczne (w tej lub innej zdegenerowanej postaci socjalizmu). „Z pustego i Salomon nie naleje”. Z tego punktu widzenia wszystko co w naszym kraju jest niedemokratyczne nie jest czymś, co kiedyś było demokratyczne, lecz przestało nim być, ale pozostaje reminiscencją poprzedniej epoki (45 lat, 2-3 pokoleń). Zresztą nawet tzw. „Kaczory” przez lata podkreślały ile to w Polsce pozostało z poprzedniego systemu. Było tego tak dużo, że w świetle ich retoryki zmiany (transformacja) okazały się pozorne i trzeba było je w końcu zacząć robić na poważnie, poczynając od zmiany nazwy naszego kraju na IV RP.
Śmiem nawet przypuszczać, że jeśli kogoś razi zdanie „wszystko co w Polsce jest niedemokratyczne jest postkomunistyczne”, to na pewno nie wyborców PiS. Tym samym jeśli np. organy polskiego państwa nie przestrzegają demokratycznych procedur, przejawiają skłonność do rozwiązań siłowych, kwestionują pluralizm i prawa obywatelskie, w świetle powyższej optyki jest to naleciałość z poprzedniej epoki, a konkretniej niedostateczne ugruntowanie się w naszym kraju standardów demokratycznych. Trudno wszakże twierdzić, że naruszono tu zakorzenione w polskiej kulturze polityczno-prawnej standardy demokracji. Nie mówimy przecież o roślinie jednorocznej, lecz raczej o biblijnym ziarnie gorczycy, które siewca może rzucić na drogę, skałę, między ciernie albo żyzną ziemię. Na dodatek nie chodzi tu o ludzi urodzonych po 1972, co oznacza, że żaden z czołowych pisowskich reformatorów nie uniknął złożenia oświadczenia lustracyjnego (nie po to by piętnować, ale zmniejszyć ryzyko szykan i szantażu). Żadna to przyjemność składać takie oświadczenie, jednak w świetle polskiego prawa musieli je złożyć, bo pozostawali pod przemożnym wpływem poprzedniej epoki. Czy zamierzają z tym polemizować? A jeśli tak, to tylko w stosunku do samym siebie, czy też np. w stosunku do przedstawicieli opozycji?
Nikt rozsądny nie twierdzi, że PiS nie zależy na demokracji. Jako obecni rządzący pierwsi padliby ofiarą jej braku – chociażby w ramach jakiejś czystki wewnątrzpartyjnej. Wszakże autorytarna arystokracja nie może być zbyt liczna, inaczej nie smakowałaby równie wykwintnie. Co nie oznacza, że nie traktują demokracji instrumentalnie w ramach zarządzania przez kryzys, dążąc do zmniejszenia oczekiwań społecznych. Robią to przy tym skutecznie – cieszymy się już głównie z tego, że „jeszcze nas wszystkich nie pozamykali”. Brawo.
Tym trudniej nadrobić PiSowi 45 lat PRL i chociażby wrócić do przedwojennych początków. Zwłaszcza, że świat i demokracja nie stoją w miejscu. Np. rozwój mediów, w tym elektronicznych istotnie zmniejszył dystans oddzielający rządzących od rządzonych, a globalizacja i integracja międzynarodowa wymuszają odmienne rozumienie kodu „swój-obcy” – jedno i drugie wymusza przedefiniowanie pojęcia równości. Oznacza to, że to co w Polsce jest niedemokratyczne, jeśli nie zostało trwale zdemokratyzowane, nie tylko trwa jako postsocjalistyczne (postkomunistyczne), ale wobec zmiany czynników zewnętrznych, ulega stopniowej ewolucji – nie tracąc jednak swojej niedemokratycznej (postkomunistycznej) istoty. Nie mówimy bowiem – należy powtórzyć – o np. amerykańskim czy brytyjskim systemie politycznym, który nagle zdominowała PiS, ale o pozostałościach socjalizmu, które (aktualnie) to PiS chce demokratyzować.
Jeśli zgodzić się, że PiS świadomie nadwyręża standardy demokratyczne (o ile ich nie łamie), to nie ulega wątpliwości, że żaden z czołowych przedstawicieli tej partii, nie jest w stanie przyznać się do swoich postkomunistycznych preferencji. Jak jednak powiedziano, w Polsce w 2020 r. jeśli coś nie jest demokratyczne, to jest postkomunistyczne. Potwierdzają to zresztą ideolodzy PiS – gdy mówią o kimś innym niż oni sami, rzecz jasna. Postkomunizm PiSu jest nieuświadomiony (jak pokrewieństwo w brazylijskim serialu), ale – w świetle często wyrażanych poglądów – jednak wyraźny. Potwierdzają go te wszystkie zachowania przedstawicieli tej partii, które dają asumpt jej krytykom do wniosku o godzeniu przez PiS w demokrację. Prawdopodobnie jest on nieuświadomiony nawet wtedy, gdy pisowscy ideolodzy wprost akceptują fundamentalne (założycielskie) rozwiązania marksistów i leninistów.
Wystarczy bowiem wspomnieć o K. Zaradkiewiczu, który w bolszewickich przekształceniach własnościowych okresu powojennego dopatruje się wyrazu solidaryzmu społecznego, twierdząc (Posiadanie jako przesłanka nabycia roszczeń z dekretu warszawskiego, s. 15-16), że dyktatura proletariatu przejmującego kontrolę nad środkami produkcji w celu ucisku burżuazji (wg słów R. Luksemburg), czy też budowania tzw. nowej klasy (wg słów M. Dżilasa), miała ten sam wymiar co np. problemy finansowe Państwa zniszczonego wojną, czy katastrofą naturalną, które uzasadniają obniżenie wartości obligacji skarbowych. Kamil – w typowy dla siebie mało skrupulatny sposób – powołuje się przy tym na wyrok TK, w którym jednak wyraźnie powiedziano, że „z perspektywy czasu inaczej należy ocenić działania państwa, które za pomocą działań prawodawczych po 1944 r. pozbawiło praw majątkowych lub ograniczyło w istotnej mierze prawa majątkowe jedynie pewne grupy społeczne. Działania te z pewnością miały doprowadzić do osiągnięcia celów o charakterze politycznym, dyskryminacyjnym i w rzeczywistości nie miały wiele wspólnego ze wspomnianymi celami publicznymi” (SK 49/05). Podobną akceptację dla powyższych „celów o charakterze politycznym, dyskryminacyjnym”, które „w rzeczywistości nie miały wiele wspólnego ze wspomnianymi celami publicznymi” wyraził podobno przygotowując projekt tzw. dużej ustawy reprywatyzacyjnej.
Zatem, jeśli już, to Moskwa. Najpewniej jednak będzie to miejsce niezbyt odległe od tego, w którym obecnie jest Kamil. Który zrobił swoje, wzbogacił swoje CV i… Gdzie jest Kamil?
PolubieniePolubienie
Nie chcę wchodzić w oceny sticte polityczne, ale zgadzam się, że dla prokuratorów i sędziów łamiących dziś praworządność i nadużywających swoich urzędów nie może być miejsca ani w sądach ani w prokuraturze
PolubieniePolubienie
Ja w sumie też tego nie lubię. Pytanie jednak, czy zrównanie PKWN z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych, WOŚP, czy choćby 500+, nie jest już tym przekłamywaniem historii i znieważaniem narodu polskiego, który wymagałaby odważnej decyzji Michała Walendzika i postawienia zarzutów autorowi publikacji, który przypisuje nam taki „solidaryzm”.
Mam świadomość, że Kamil prawdopodobnie próbuje wnieść w sferę budżetową ducha korporacji, których się ostatecznie jednak boi. Dlatego najpewniej sam sobie narzuca przesadnie pragmatyczne myślenie. Wiem też, że niejeden przedsiębiorca w chwilach desperacji rzeczywiście uczyniłby to pierwsze porównanie tonem szyderstwa.
Jednak prof. dr hab., sędzia SN, obnoszący się po internetach w białoczerwonej opasce z tabliczką „Pamiętamy” (czyt. „Pamiętamy solidaryzm społeczny”?), zrównujący totalitaryzm z solidaryzmem, to jednak przykre. Zwłaszcza, że Wielka Trwoga 1944-1947 skrzywdziła wszystkich Polaków. Wszystkich wykorzystano, nawet tych, którym wydawało się wtedy, że na tym zyskują. Wszystkim coś zabrano, jeśli nie w sferze majątkowej, to przynajmniej w osobistej. Do tego w atmosferze terroru. Krzywdy tej nie można bałamutnie nazywać „solidaryzmem”, bo jeśli nawet pominąć aspekt bolszewickiego terroru i dążenie (przynajmniej w założeniu) do kolektywizacji polskiego społeczeństwa, tym samym wykorzenienia, wręcz dehumanizacji Polaków – gdzie tu solidaryzm społeczny, skoro się wszystko upaństwawia i tworzy nową klasę, dzięki której naród (w duchu solidaryzmu społecznego?) może „pić koniak ustami swoich przywódców”?
PolubieniePolubienie
Wymuszone „poświęcenia” na rzecz urzeczywistnienia marksistowsko-leninowsko-stalinowskiej wizji ludzkości to żaden solidaryzm.
PolubieniePolubienie
To samo dotyczy masowych wysiedleń (co najmniej do sąsiednich powiatów) na podstawie art. 19 dekretu o reformie rolnej. Nadgorliwa potrzeba wyzucia z posiadania (możliwość zasiedzenia gruntów państwowych wyłączono dopiero w latach 60-tych) to nie solidaryzm społeczny. Ludziom w okresie poprzedzającym planowaną kolektywizację proponowano tak mało ziemi, że wielu (większość?) nie chciało jej przyjąć, bo by z niej nie wyżyli. Zresztą Pogrzeb Kartofla Kolskiego to też nie jest solidaryzm społeczny. Na dodatek większość odebranych gruntów pozostała państwowa. Gdzie tu solidaryzm? „Zabrać bogatym i upaństwowić, a społeczeństwo napuścić na siebie i zamienić w kołchoz” Solidaryzm? Jeśli jednak traktuje się naród i jego historię instrumentalnie, zmieniając ją w rzeczywistość komiksową (w drodze do Brukseli, Strasburga, czy choćby na Uniwersytet Łomonosowa), to o czym tu mówić. Czy jednak nie jest to nadużywanie stanowiska profesora i sędziego SN? Byłego Pierwszego Prezesa – który nazywa Resicha, Wasilkowskiego, Łopatkę i innych zbrodniarzami? Gdzie tu sens, gdzie logika? Prawo własności w PRL bez Wasilkowskiego? „Solidaryzm społeczny Zaradkiewicza” bez Wasilkowskiego? Komiks.
PolubieniePolubienie
Stalin bez wąsów, Lenin na białym koniu, CCCP to drużyna kolarska, a Kopernik była kobietą
PolubieniePolubienie
Nie można pomijać i tego, że bolszewicy wprost mówili co chcą robić i jawnie przyznawali, że w normalnej demokracji tego się zrobić nie da. Dlatego też od początku jawnie zapowiadali zmianę dotychczasowego porządku i dążyli do tej zmiany. Tym samym okazywali jednak pewien respekt dla demokracji.
Natomiast niektórzy obecni rządzący mają gęby wypchane frazesami o tym, że doskonale wpisują się w demokrację, że demokracja to właśnie oni, ale równocześnie jawnie robią to, czego nie da się pogodzić z normlaną demokracją. W tym sensie są gorsi od bolszewików. Być może dlatego mniej lub bardziej nieświadomie ich wybielają, nazywając np. fundamenty bolszewizmu „solidaryzmem społecznym” – bo tamci mogą im podświadomie imponować jawną odwagą.
PolubieniePolubienie
Krótko mówiąc bolszewikom i hitlerowcom zależało jednak, aby działać zgodnie z prawem, choćby najbardziej nieludzkim (zob. np. dekrety PKWN i ustawy norymberskie), w duchu źle pojmowanego pozytywizmu prawniczego. Natomiast co niektórzy obecni bardziej liczą się realiami marketingu politycznego i rzeczywistością medialną niż z literą prawa.
Pojawia się tu więc zagadnienie zagrożenia dla demokracji ze strony stabloidyzowanych mediów – wynaturzonej formy tzw. IV władzy – których wpływ na rzeczywistość jest zbyt duży, co skłania nierzetelnych polityków do moralnej korupcji, pójścia na łatwiznę i podporządkowania swojej pracy, tym samym aparatu władzy, potrzebom tabloidów, ze świadomością tego, że kontrolując równolegle przewidziane prawem instytucje nadzoru najpewniej pozostaną bezkarni.
PolubieniePolubienie
Dotyczy to też obecnych prób legislacyjnych. Hitlerowcy tworzyli prawo wprost przeciw Żydom, które nie mogło zatem dotyczyć hitlerowców. Bolszewicy stanowili prawo przeciw klasom posiadającym, więc adresatami tych norm nie byli bolszewicy. Adresatami aktualnych przepisów są wszyscy, ale stosuje się je tylko wobec przeciwników politycznych, aby dostarczyć społeczeństwu igrzysk w formie, którą podchwycą tabloidy.
PolubieniePolubienie
A jeśli nie mam racji, niech Kamil Zaradkiewicz – wybitny i niezależny sędzia zdaniem Zbigniewa Ziobro w 2020 – wystąpi w Parlamencie Europejskim po angielsku, zwracając się do posłów z krajów byłego Układu Warszawskiego i tak jak w swoim artykule z 2019 oraz założeniach do wcześniejszego projektu tzw. dużej ustawy reprywatyzacyjnej powie im wprost – że bolszewickie przekształcenia własnościowe w Europie Środkowo-Wschodniej były przejawem solidaryzmu społecznego, być może nawet na miarę polskich obozów harcerskich, współfinansowanych z kas urzędów gmin. Jeśli tak powie on lub jego pryncypał, to ja przeproszę i przyznam się do błędu (bo są jednak jawnie odważni).
PolubieniePolubienie
Należy mieć przy tym na uwadze, że do dnia dzisiejszego tylko Polska i Białoruś nie potrafiły ocenić tych przekształceń własnościowych (po wypowiedzeniu Konwencji Stambulskiej również pod tym względem oba te kraje będą się wyróżniać na świecie). Tzn. Kamil, a jego piórem również Jaki i Ziobro już chcą oceniać…
PolubieniePolubienie
Idąc jednak dalej należałoby zapytać „co z tą zdradą okrągłostołową”, o której od 30 lat nie można przestać słyszeć?
W końcu tzw. „Kaczory” zawsze twierdziły, że problem Polski polega na tym, że po 1989 nie dokonano lustracji i nie usunięto ze stanowisk kierowniczych właściwie wszystkich, którzy je zajmowali, bo to właśnie oni – jak pisała J. Staniszkis w Postkomunizmie – byli postkomunizmem. Lustracji nie przeprowadzono, zastąpiono ją „zgniłym kompromisem” rodem z Anglii (tj. pochodzącą od rycerzy okrągłego stołu króla Artura metodą pokojowego rozstrzygania sporów politycznych), wobec czego ci, którzy w 1989 zajmowali stanowiska kierownicze, zajmowali je też później. Był to „zgniły kompromis” i nie ma o czym mówić. Pozorny jest argument, że gdyby usunąć wszystkich ze wskazanych stanowisk, to nie byłoby kim ich zastąpić, bo z Oxfordów i Harvardów nie zjechaliby na raz do Polski – razem ze Stanem Tymińskim, zamiast gen. W. Andersa na białym koniu – świetnie wykształceni znawcy demokracji i kapitalizmu pochodzenia polskiego. Nie było takiej potrzeby, bo zastąpiliby ich młodsi, dotąd na niższych stanowiskach, ale przede wszystkim „czyści”.
No i dobrze, załóżmy, że to prawda. Tyle, że w 2020 trzydziestokilkulatkowie, czterdziestolatkowie, zajmujący w 1989 kierownicze stanowiska, mają dziś 65-70 lat i nie ma co ich straszyć np. pozbawieniem uprawnień zawodowych. Straszyć można tylko młodszych, nadal aktywnych zawodowo. Ale za co ich tak straszyć? Za to, że współpracując z tymi, którzy przed nimi zajmowali kierownicze stanowiska, przesiąkli „nieczystością” starszych kolegów.
Czasem myślę sobie, że J. Kaczyński od dawna nie kontroluje PiSu, jest już raczej tylko symbolem, a jego retoryka jest dowolnie wykorzystywana, choćby w najbardziej absurdalny sposób przez współczesnych niecierpliwych z „Centrum”. I powiem szczerze naprawdę mi żal Pana Prezesa, bo on to wszystko widzi. Może chwilami próbuje się w tym jakoś odnaleźć, ale przede wszystkim czuje się odpowiedzialny za to, co wyniknęło z jego wcześniejszych dokonań, dlatego w tym trwa.
PolubieniePolubienie
Podsumowując z Prawa i Sprawiedliwości pozostał McPiS spółka medialna z o.o., której zarząd sili się na nie bycie lamerami (por. np. przeciętną prezenterkę Tv Trwam i Beatę Szydło w skórze i dżinsach na ulicach Brukseli), wobec czego więcej klika jak wściekły w przyciski na Twitterze, niż poważnie pracuje.
Zresztą co tu robić, skoro UE i globalna gospodarka tak nas ograniczyły, że trzeba byłoby być prawdziwym mężem stanu, aby dodać do tego jakieś oryginalne rozwiązanie, które coś wniesie i wszystkiego nie popsuje. Z programem PiS z 2003 ma to tyle wspólnego co KPCh z towarzyszem Mao i jego Czerwoną Książeczką w 2020. Bo im spin dokotorzy wytłumaczyli, że nie ma się czego wstydzić i są równie fajni w sieci jak inni – wystarczy, że będą się tak stale afirmować „jestem fajny, jestem fajny, jestem królem Facebooka i Twittera, a oni to Janusze, Seby i Miękiszony”. Na stronie internetowej partii pośród członków zarządu główne miejsce zajmuje nadal Prezes. Tyle że z zakładki „O Nas” nie wynika, że to prezes i wspólnik emerytowany. Ma dodawać majestatu i energii – więc jemu pierwszemu podwyższymy wiek emerytalny (z powodu Covid – oczywista oczywistość).
PolubieniePolubienie
„Od momentu przeprowadzki do Brukseli uznaję już tylko jedną broszkę i to jest moja broszka”
PolubieniePolubienie