W budzącej wielkie emocje sprawie o błąd lekarski skład orzekający sądu okręgowego z miasta z południa kraju (mający rozpoznać apelacje od wyroku uniewinniającego) zdecydował o wystąpieniu do Sądu Najwyższego, aby ten z uwagi na dobro wymiaru sprawiedliwości przekazał sprawę innemu sądowo okręgowemu.
Bardzo źle to wygląda. Przekazanie sprawy do innego sądu w tym nadzwyczajnym trybie winno być na zasadzie wyjątku. Kiedyś w jednym z sądów na Dolnym Śląsku była głośna sprawa dotycząca wzięcia zakładników przez oskarżonych na sali rozpraw. (i późniejszej wymiany ognia z policją) W takim wypadku nikt rozsądny nie zaprzeczy, że trudno aby sędziowie z tego akurat sądu mieli odpowiedni dystans do sprawy i niezbędną bezstronność.
Bardzo przepraszam kolegów sędziów, ale odwołanie (zasadne czy nie, w takim czy innym trybie) prezesa nie jest powodem aby sąd uchylał się od rozpoznania sprawy, gdzie pokrzywdzonym jest minister sprawiedliwości i jego rodzina.
Bo SN może przekazać sprawę do sądu okręgowego w mieście X, ale ani SN ani nikt inny, nie wie czy w tym sądzie nie dojdzie do zmiany prezesa czy wiceprezesa. Niedobrze to wygląda, gdy sędziowie wykorzystują takie arbitralne decyzje personalne ministra aby zdjąć z siebie ciężar rozstrzygnięcia w trudnej sprawie.
Bo jeśli boję się orzekać, to nie mogę być sędzią.